Przeprowadzka z miasta na wieś i życie bliżej natury – to tematy, o które pytacie nas najczęściej, kiedy spotykamy się na żywo. Właśnie dlatego jedna z serii postów na blogu będzie o naszym życiu w puszczy.
Przez lata prowadzę firmowe konta w mediach społecznościowych. Macie pomysł, jaki temat wzbudził największe zainteresowanie naszych obserwatorów? Jak radzimy sobie zimą. Trzy lata temu napadało śniegu po pachy, czyli tyle, że przez kilka dni nie mieliśmy prądu i nie byliśmy w stanie wyjechać z domu. Uwieczniliśmy ten czas i właśnie te relacje i posty podobały się Wam najbardziej.
Rozumiem to dobrze, bo kiedy jeszcze mieszkaliśmy w mieście, przeglądałam gazety z wiejskimi wnętrzami, i marzyłam właśnie o takich momentach. Wyobrażałam sobie jak to będzie grzać się przy piecu i spacerować w zaspach. Do zimowych opowieści jeszcze wrócimy. Zacznijmy od wiosny, tu też moja wyobraźnia szalała.
Kilka zdań wprowadzenia, żebyście wiedzieli, w jakim jesteśmy teraz momencie. W Dworzysku mieszkamy 11 lat. Wcześniej 4 lata kursowaliśmy między miastem a wsią, czyli mieszkaliśmy w mieście, ale każdą wolną chwilę spędzaliśmy na wsi. Teraz mieszkamy na wsi, pracujemy głównie w Białymstoku i trochę na wsi. Dlaczego akurat tak? Bo ziołowa firma, którą prowadzimy, wymaga codziennej możliwości odbiorów dostaw, i wysyłek zamówień, a do Dworzyska kurierzy przyjeżdżają bardzo niechętnie. 5 kilometrów leśną drogą okazało się trudną barierą. Poza tym przy prowadzeniu sklepu online istotny jest dostęp do internetu, a ten na polanie w puszczy wciąż miewa humory zależne od kierunku wiatru.
Długo się opieraliśmy, ale dzisiaj wiemy, że w naszym przypadku, siedziba firmy w mieście to najlepsze rozwiązanie. Na wsi mieszkamy, odpoczywamy, korzystamy z bliskości przyrody i żyjemy swoim wymarzonym życiem, które jest inne, niż się spodziewaliśmy, ale jest nam tu bardzo dobrze.
Jest sporo rzeczy, które byłam przekonana, że będę robić, jak już zamieszkam bliżej przyrody. Kilka z nich jest faktycznie elementem naszej codzienności, ale są też takie, które albo okazały się rozczarowujące, albo z braku czasu je odpuściłam. Zapraszam na moją osobistą listę 5 wiejskich snów, o których marzyłam jako mieszczuch.
1. Spędzanie większości dnia na podwórku. Dzieje się od wiosny do jesieni. Pierwszą wiosenną kawę na podwórku pijemy w czapkach i szalikach, podobnie ostatnią jesienną. W letnie upały zazwyczaj chowamy się w domu. Zimą jesteśmy piecuchami.
2. Uprawa własnych warzyw. „Chciałabym, chciała” ale po wielu próbach odpuściłam. Aktualnie mam w tym temacie przerwę, bo było więcej frustracji niż radości, więc po sezonowe warzywa jeździmy na rynek do pobliskiej miejscowości. W parze z własnymi warzywami szło też wyobrażenie o tym ile to będę robić przetworów. Słoików i słoiczków robię dużo mniej, niż stało w spiżarni w mojej wyobraźni, ale jak już zrobię te małosolne, to każdy posiłek jest świętem.
3. Ogniska i gotowanie na ogniu. Ten temat łączy się ze spędzaniem większości dnia na podwórku i od lat niezmiennie mi się nie nudzi. W efekcie w poniedziałki mam zazwyczaj brudne paznokcie. Absolutnie nie żałuję.
4. Czytanie w hamaku. Wieszam hamak i staram się w nim położyć, chociaż na chwilę, bo często są dni, kiedy rano hamak wieszam, a wieczorem zdejmuję, na leżenie brakuje czasu.
5. Suszenie prania na podwórku. Tu oczywiście jest miejsce na wszystkie internetowe żarciki odnośnie do pewnego wieku, ale serio to była wizja mojego wiejskiego życia i sprawia mi ogromną przyjemność do dzisiaj.
Po wiadomościach od Was, że „fajnie, fajnie, ale tamten post był za krótki”, ten jest ciut dłuższy. Dajcie mi jeszcze chwilę na rozruszanie. A na nowej stronie pod postami blogowymi dodamy opcję komentarzy, żeby łatwiej nam się rozmawiało.
Ula z Dworzyska